Absolutnie nie zgadzam się z takim postawieniem sprawy. Wzbudza to we mnie wewnętrzny sprzeciw, tak, że aż mam ochotę wykrzyczeć - "dziewczyno, jak ty możesz coś takiego mówić?" Ale spróbuję podejść do sprawy nieco bardziej merytorycznie.
Odpowiedzialność i odpowiedzialność
Przede wszystkim zwróćmy uwagę, że należy wyraźnie rozgraniczyć dwa rodzaje odpowiedzialności. Cytując za Słownikiem Języka Polskiego PWN:
odpowiedzialność:
1) "obowiązek moralny lub prawny odpowiadania za swoje lub czyjeś czyny"
2) "przyjęcie na siebie obowiązku zadbania o kogoś lub o coś"
Już na pierwszy rzut oka widać, że są to dwa bardzo odmienne znaczenia. W odpowiedzialności typu pierwszego chodzi o odpowiedzialność sprawczą. Jeśli kogoś zamordujemy, to jako sprawcy odpowiadamy za to moralnie i prawnie. Jeśli namówimy kogoś do dokonania morderstwa - oczywiście również współodpowiadamy za to moralnie i prawnie. Natomiast odpowiedzialność typu drugiego to po prostu nasz dorosły (często też dobrowolny) obowiązek - na przykład odpowiedzialność za dbanie o psa, odpowiedzialność za swój ogródek, a także rzecz jasna, bardzo ważna odpowiedzialność za swoje życie.
Odpowiedzialność za siebie
Uważam, że niezwykle istotne jest wzięcie pełni odpowiedzialności typu drugiego, w szczególności właśnie tej za własne życie. Pamiętajmy, że w trakcie trwania toksycznego związku, ten rodzaj odpowiedzialności bardzo często ulega przecież osłabieniu lub całkowitemu zatraceniu. Nasze potrzeby są stopniowo spychane na dalszy plan, aż stajemy się tylko maleńkim dodatkiem do życia psychopaty. Ponowne przejęcie tej odpowiedzialności wymaga pewnej odwagi, a nawet można by powiedzieć - podjęcia ryzyka. Należy przyjąć do świadomości, że wyłącznie my same kierujemy swoim życiem i że cokolwiek by się działo, poradzimy sobie (nie wyklucza to korzystania pomocy innych osób - ale nawet wówczas to my mamy moc decyzyjną, nie jesteśmy miotane falami wydarzeń niczym piórko na wietrze). Gdy już się odważymy postawić ten pierwszy krok, tak określona odpowiedzialność przestaje przerażać. Zaczyna zamiast tego być radosna, twórcza, stanowi źródło wspaniałej mocy kreowania naszego życia i nas samych. Bez jej przyjęcia faktycznie jest ryzyko, że będziemy stać w miejscu.
Odpowiedzialność sprawcza
Co zatem z odpowiedzialnością typu pierwszego, odpowiedzialnością sprawczą? Dla mnie sprawa jest jasna. Otóż za kłamstwo zawsze (w sensie sprawczym) odpowiada kłamca, za manipulację - manipulant, za zdradę - osoba, która zdradza, a za przemoc - jej sprawca, w żadnym wypadku nie ofiara. Trochę w sumie to uprościłam. Odpowiedzialna może być przecież także osoba, która namawia do takich zachowań. Ale jestem przekonana, że raczej nigdy nie mówiłaś swojemu partnerowi "proszę, zdradź mnie, a potem okłam, że byłeś na spotkaniu biznesowym", "nie odzywaj się do mnie, manipuluj mną, wykończ mnie finansowo i emocjonalnie". To nawet brzmi strasznie głupio!
Nie wiem dlaczego zatem tak wiele osób przejawia tendencję do usprawiedliwiania zachowań sprawcy. Mówi się, że może miał ciężkie dzieciństwo, że robił to, na co mu pozwolono, i tak dalej, przytacza się cały szereg podobnych rzekomych usprawiedliwień, które mają zdjąć z niego część winy. Może bym częściowo się zgodziła, gdyby chodziło o osobę psychicznie chorą. Jednak pamiętajmy, że psychopata to nie wariat, lecz osoba w pełni świadoma swoich czynów, znająca doskonale pojęcia dobra i zła, świadomie wybierająca to drugie. Natomiast ciężkie dzieciństwo, nie napotkanie granic itd. mogą stanowić co najwyżej uzasadnienie w jaki sposób do danego wydarzenia doszło, a w żadnym przypadku usprawiedliwienie zdejmujące ciężar odpowiedzialności moralnej i sprawczej.
Syndrom sztokholmski
Przychodzi mi na myśl popularny temat dyskusji: czy jeśli kobieta wracała wieczorem sama do domu z imprezy, ubrana w spódniczkę mini i szpilki, i została zgwałcona, to czy jej ubiór i zachowanie (samotny powrót do domu) czynią ją współodpowiedzialną za gwałt? Przyznam się, że osobiście szokuje mnie, że w ogóle można postawić takie pytanie (za wyjątkiem ekstremalnego przypadku, gdy owa pannica wołała - "hej, tu jestem, zgwałć mnie!", ale przyznacie mi chyba rację, że wówczas cała sytuacja mija się nieco z definicją gwałtu).
Od takiego myślenia jest niebezpiecznie blisko do tzw. syndromu sztokholmskiego - szokowej psychologicznej reakcji na stres prowadzącej do wybaczania, usprawiedliwiania, a nawet udzielania pomocy swojemu prześladowcy. Ten syndrom przejawiają często ofiary porwań, które próbowały nawiązać jakąś więź emocjonalną z porywaczem. Może faktycznie coś jest na rzeczy?
Wrócę jeszcze na moment do sytuacji z samotnie wracającą dziewczyną. Prawdopodobnie mogła ona uniknąć nieszczęśliwego zdarzenia prosząc kogoś znajomego o odprowadzenie jej do domu. Mogła nosić ze sobą gaz lub paralizator, wziąć taksówkę, albo na przykład ubrać się w habit i dokleić sobie wąsy. Opcji było wiele. Jeśli miała inne możliwości, a wracała sama przez podejrzaną okolicę, to na pewno zasłużyła na wielką "dwóję" z odpowiedzialności typu drugiego - czyli odpowiedzialności za siebie i za swoje własne bezpieczeństwo. Ale to nie zmienia faktu, że odpowiedzialność sprawczą za gwałt (a także tę moralną i karną - z czym na pewno zgodzi się każdy sąd) ponosi tylko i wyłącznie sprawca tego czynu!
Ja natomiast mam zupełnie normalne, ludzkie prawo, aby czuć się bezpiecznie na ulicy. Mam też prawo wchodzić w różnego rodzaju relacje z ludźmi zakładając, że jednak zazwyczaj mogę im ufać. Natomiast fakt, że wracając z imprezy raczej wezmę tę taksówkę, a także że nie będę składać przypadkowym przechodniom szczegółowej relacji z mojego życia, wynika z tej pozytywnej odpowiedzialności, która sprawia, że dbam o siebie, nie zaś z tej czyniącej mnie współwinną działań podjętych przez kogoś innego.
Postawię na koniec (być może kontrowersyjną dla niektórych z was) tezę, że uwolnienie gniewu i przekierowanie odpowiedzialności za wszystkie złe i niesprawiedliwe czyny oraz zachowania na ich sprawcę - psychopatę, jest wręcz niezbędne w procesie zdrowienia po toksycznym związku.
Nie oznacza to oczywiście duszenia w sobie gniewu, nienawiści i pragnienia zemsty do końca życia. W którymś momencie faktycznie trzeba będzie powiedzieć "już właściwie tego wystarczy, teraz idę dalej". Ale żeby do tego dojrzeć, wpierw trzeba ten gniew poczuć, przyjąć go do świadomości, dać sobie do niego pełne prawo, a na koniec dać mu ujście (najlepiej w jakiś konstruktywny sposób - polecam np. sport!).
O dziwo, dla niektórych osób obarczenie winą psychopaty jest trudniejsze od powiedzenia "podzielmy się tym po połowie". Partnerki w toksycznych związkach są przecież z reguły przez całe lata manipulowane, aby brały na siebie winę za wszystko co złe. To zaskakujące, ale bardzo często takie kobiety trafiają na terapię dlatego, że pragną się zmienić aby ratować (toksyczny) związek i uważają siebie za sprawczynie przemocy domowej, a partnera za ósmy cud świata. Dopiero drążąc temat, terapeuta odkrywa, że rzeczona przemoc to na przykład podrapanie partnera w momencie gdy taką kobietę bił, i że to ona jest tu ofiarą, a nie sprawcą.
"Ofiara" to tak właściwie słowo, które bardzo źle się kojarzy. Większość z nas, byłych partnerek psychopatów słyszała, że należy przede wszystkim wyjść ze schematu ofiary. Może to właśnie to stwierdzenie, w połączeniu z pomieszaniem definicji obu rodzajów odpowiedzialności, jest przyczyną całego zamieszania. Bo skoro nie chcemy być ofiarą - to kim? Zapewne współsprawcą, czyż nie?
Otóż wcale nie!
Wyjście ze schematu ofiary to nie potulne mówienie "zdradzałeś mnie, ale biorę na siebie połowę winy, bo przecież od roku chodziłam bez makijażu". To raczej uczciwe stwierdzenie czegoś w rodzaju - "zdradzałeś mnie, ja dałam ci drugą szansę, ale ponieważ jej nie wykorzystałeś to trzeciej już nie będzie, a teraz żegnaj, twoje rzeczy stoją przed drzwiami". To również przyznanie, że zostało się perfidnie oszukanym i wykorzystanym, ale też zaakceptowanie i wybaczenie sobie, że się temu nie zapobiegło. To wreszcie mocne postanowienie zadbania o siebie, poparte konsekwencją w działaniu. To takie "będzie dobrze", w które nie musisz wierzyć, tylko jesteś pewna że okaże się prawdą, ponieważ mówi je tobie osoba, która nigdy cię nie zawiedzie - ty sama.
Generalnie się zgadzam, ale czy nie jest tak, że przejęcie odpowiedzialności za własną część, czyli "niewidzenie i niesłyszenie" oczywistych spraw nie jest ważne?
OdpowiedzUsuńDla mnie było. Pomogło mi uniknąć tych samych błędów raz jeszcze, bo po pierwszym spotkałam jeszcze dwóch psycholi, którzy dzięki poszerzonej świadomości od początku zostali przeze mnie zdemaskowani i posłani do diabła.
Gdybym nie widziała SWOICH oczywistych błędów to wdepnęłabym w to samo bagno raz jeszcze, no bo przecież winna była tylko druga strona, ja - wcale.
Gdybym nie rozmyślała o mojej części winy, nigdy nie zmieniłabym swojego zachowania, bo przecież ja byłam okej.
A jednak nie byłam, bo nie miałam żadnego instynktu samozachowawczego, inne panny widziały, że z delikwentem jest coś nie halo, a ja broniłam misia.
Więc... rozumiem, że na początku trzeba się wypłakać i zwalić całą winę na dziada. Ale należy też wziąć odpowiedzialność za swoją naiwność i nieznajomość świata.
Pozdrawiam, Anna
Jego odpowiedzialność jest za jego zachowania, moja jest za moje. Nie mieszajmy tego za pomocą ale? czy? itd
OdpowiedzUsuńJeśli nauczysz się rozpoznawać, reagować następnym razem inaczej, to super. Nie ma to nic wspólnego z jego odpowiedzialnością za czyny.
Tym się też różnimy od psychopatycznie upośledzonych ludzi, że my bierzemy odpowiedzialność, refleksję, naukę.
A oni niestety nigdy. To jest ich krótkoterminowa przewaga nad "ofiarą" ale jednocześnie długoterminowa porażka. Nawet, jeśli znajdą się na sali sądowej nie są w stanie zrozumieć, co się z nimi dzieje
Tak, to typy bez żadnej, nawet szczątkowej moralności. Potrafią bez mrugnięcia okiem rozbić swoje i cudze rodziny, dla własnej egoistycznej przyjemności zabawiają się innymi, by potem siebie przedstawić jako ofiary. Niewyobrażalnym jest ile osób w trakcie swojego życia potrafi zniczyć taki potwór. Tym bardziej, że są to działania z efektem domina.
UsuńPotwór zostawił mnie bez mrugnięcia okiem,ani przez moment nie oglądając się za siebie.Bez wyjaśnienia,bez pożegnania,bez ustalenia czegokolwiek.Po miesiącu dowiedziałam się od znajomych,gdzie mieszka.Wyprowadził się nie po raz pierwszy,ale na pewno po raz ostatni,już nigdy nie pozwolę mu wrócić.Zresztą on nawet nie próbuje nawiązać kontaktu ani niczego ustalać.Teraz ma wymarzony spokój-bo to właśnie spokój jest na szczycie w hierarchii jego wartości.Całkowicie poświęca się pracy,wyluzowany,uśmiechnięty,zadowolony.Nieważne,że zostawił za sobą ruiny i zgliszcza.Cierpi cała rodzina,ale jego to nie obchodzi.Tyle że niektórzy zauważają już nienormalność takiego zachowania.Nareszcie.
OdpowiedzUsuńTrudny temat odpowiedzialności, gdyby destrukcja kobiety przez psychopatę podlegała prawu karnemu, przynajmniej byłoby to jakieś zadośćuczynienie. Polityka, władza to przymioty męskie, świetnie opisane w Ponerologii politycznej A. Łobaczewskiego. Dlatego psychopaci są i będą bezkarni...
OdpowiedzUsuń