sobota, 10 listopada 2018

Notka powrotowo - jesienna

Zaczynam pisać tę notkę po długiej przerwie, z mieszanymi uczuciami. Nieco dziwnie się czuję wracając tu po tak długim czasie, ale z drugiej strony już od dawna noszę się z zamiarem napisania o kilku tematach, zwłaszcza że widzę, że nadal sporo osób odwiedza tego bloga. Czemu więc nie teraz? Będzie dziś trochę chyba chaotycznie, a trochę osobiście.

W pierwszej fazie po ucieczce z toksycznej relacji bardzo naturalną reakcją jest potrzeba wygadania się. W tej fazie bardzo pomocne są wszelkie grupy wsparcia, psycholog, rodzina, przyjaciele, ogólnie wszyscy, którzy są gotowi po prostu cię wysłuchać. Długość trwania tej fazy jest chyba indywidualna, może trwać ona tygodniami, albo całymi latami. W chwili gdy zaczynałam pisać tego bloga, znajdowałam się jeszcze gdzieś w tej fazie. Bo niby czułam się już wolna, nie tęskniłam za swoim psycho - ex, wiedziałam (i przede wszystkim czułam), że nie chcę go z powrotem w moim życiu, ale z drugiej strony nadal miałam bardzo silną potrzebę, aby o tych moich doświadczeniach mówić i zostać usłyszaną. Ale gdzieś z czasem ta potrzeba w naturalny sposób malała, a na jej miejsce pojawiły się we mnie inne rzeczy. Najważniejszą był chyba głód życia. Stąd też ta moja przerwa od pisania bloga.

Po skrajności "odcięcia od życia", jakie zafundowała mi dawna chora relacja, i jako takim ogarnięciu się i poukładaniu sobie wszystkiego, dorwała mnie chęć by to wszystko nadrobić, a najlepiej wszystko naraz. Zrobić to wszystko, czego przez poprzednie lata sobie odmawiałam lub co z różnych przyczyn zaniedbałam. Tak więc zapisałam się na siłownię, na kursy językowe, dokończyłam studia, ponadrabiałam zaległe badania, zaczęłam jeździć po Polsce i świecie i zwiedzać co popadnie, chodzić na koncerty, imprezy, czytać książki, oglądać zaległe filmy, poznawać ludzi, grać na gitarze.. a wszystko z entuzjazmem i zapałem, jaki mają chyba małe dzieci odkrywając świat po raz pierwszy. Wyjście z toksycznego związku przypomina trochę umieranie, po którym trzeba przeżyć żałobę - nad swoim życiem, straconym czasem, złudzeniami i zdeptanymi marzeniami, ale za to później przeżywa się ponowne narodziny.

Jednak chyba nie da się utrzymać takiego tempa w nieskończoność. Ostatnio poczułam zmęczenie i chęć by nieco zwolnić i tak oto siedzę sobie teraz w domu pod kocykiem, obok stoi kubek ciepłej herbaty i świeczka tworząca przyjemny nastrój w ten zimny i szary wieczór długiego listopadowego weekendu. Zajrzałam więc sobie tutaj.

Tak sobie myślę, że bardzo często po zakończeniu toksycznej relacji pojawiają się pytania - jak długo jeszcze? Jak długo będę tęsknić, kiedy przestanę o nim myśleć, kiedy przestanę o tym wszystkim mówić, kiedy i czy w ogóle będę gotowa na nową relację? Za tymi pytaniami często kryje się strach, że "tak będzie już zawsze", że już powinno się pójść dalej, że coś jest nie tak, że życie nam ucieknie, a może nawet nic nigdy już się nie zmieni. Ale mam wrażenie, że takie pytania nakładają też pewną wewnętrzną presję, która blokuje i z którą ciężko jest pójść dalej.

Jeśli ktoś z czytelników przeżywa właśnie coś takiego, to bardzo polecam spróbować takimi pytaniami zbyt mocno się nie zadręczać, a zamiast tego jak najbardziej skupić się na sobie i wsłuchiwać się w swoje potrzeby. Chcesz się komuś wypłakać, mimo że minęło np. pół roku (albo jeszcze dłużej?)? To jest w porządku. Chcesz rzucić się w wir życia? A może przeciwnie - zaszyć się na jakiś czas w domu i odpocząć od ludzi? To również jest w porządku. Wierzę, że w ten sposób, słuchając siebie, buduje się podstawy pod przyszłe dobre i zdrowe relacje, których nadejścia wcale nie trzeba przyspieszać. Być może zjawią się po prostu same, we właściwym czasie, czego wam wszystkim życzę. Tymczasem trzymajcie się ciepło. :)